Miasto ulicznego jedzenia, buddyjskich świątyń, niekończących się imprez i azjatyckiej atmosfery w najlepszym wydaniu. Być w Azji i pominąć Bangkok to tak, jakby zwiedzić Europę i zapomnieć o Paryżu.

Dzień #1: przylot rano, prysznic w hotelu i lunch w okolicach Khaosan. Potem zwiedzanie Wat Traimit oraz przejażdżka tramwajem wodnym po rzece Menam i przystanek pod Wat Arun, zwiedzanie świątyni. Powrót na drugą stronę rzeki i oglądnie zachodu słońca nad Wat Arun. Spacer do dzielnicy chińskiej. Kolacja i wieczór w Chinatown.

Dzień #2: zwiedzanie Pałacu Królewskiego oraz kompleksu Wat Pho. Potem zakupy na Chatuczak Market. Późnym popołudniem wyprawa do dzielnicy Silom na pad thai i spacer. Ew. wyprawa do parku Lumpini. Wieczór i noc na Khaosan Road.

Dzień #3: poranne zwiedzanie domu Jima Thomsona, przejażdżka miejską kolejką Skytrain i wylot po południu.

10 rzeczy, które trzeba zrobić w Bangkoku

1# Spróbować ulicznego jedzenia i smażonych owadów

Bangkok to mekka street food’u na równi z wietnamskim Hanoi. Warto skusić się na klasyki tajskiej kuchni – pad thaia z krewetkami albo curry z kurczakiem w jednej z ulicznych knajpek. Na każdym rogu spotkacie ich mnóstwo. Wystarczy zajrzeć, czy w danym miejscu siedzi dużo lokalsów. Jeśli tak, duże szanse na jakościową ucztę na nieduże pieniądze.

Podczas naszego trzydniowego zwiedzania Bangkoku objadaliśmy się pad thaiem, zielonym i żółtym curry, satayami, lokalnym rosołem z ziołami i sałatką z zielonej papai. W ulicznych garkuchniach dostaniecie m.in. małe pieczone kraby czy smażone ośmiorniczki w woreczku z ostrym sosem – najlepsze w cenie 50 baht (około 6 zł) za porcję na obrzeżach Chatuchak Market ze straganu Mr. Octopus.

Będąc w Azji wręcz nie sposób nie spróbować smażonych w głębokim tłuszczu… owadów. W menu mobilnych straganów wzdłuż Khaosan Road znajdziecie pełen asortyment – od termitów po szarańcze. Są też tarantule. Choć nie widziałam nikogo, kto by ich skosztował. Stanowią raczej gratkę dla turystów, którzy reagują nań naprzemiennie wzdrygając się i rechocząc.

Smażone owady w stolicy Tajlandii

Osobiście, by zaimponować potomnym, wciągnęłam zacnych rozmiarów szarańczę i pięć termitów. Co do tych ostatnich do dziś nie mam pewności, co to właściwie było. Acz warto było! 😉

2# Zwiedzić Pałac Królewski i świątynię Szmaragdowego Buddy

Wielki Pałac Królewski to punkt obowiązkowy na mapie zwiedzania Bangkoku. Była to rezydencja króla Tajlandii od XVIII do połowy XX wieku. W obrębie pokaźnych rozmiarów kompleksu znajdziecie ponad 20 architektonicznych perełek do zwiedzenia, w tym świątynię Wat Phra Kaew ze słynnym posągiem Szmaragdowego Buddy, imponującą złotą bibliotekę Phra Monodop i stupę Phra Siratana Chedi z drugim – po prangu – charakterystycznym dla tajskiej architektury typem zwieńczenia w kształcie dzwonu, czyli właśnie chedi. Na mnie cały kompleks zrobił ogromne wrażenie. Tylko Szmaragdowy Budda – co ciekawe, o każdej porze roku przebierany w nowe szaty – może rozczarować rozmiarami. Jest bardzo kompaktowy w porównaniu do Leżącego Buddy w Wat Pho ????

3# Stanąć obok 5-metrowej stopy Leżącego Buddy w Wat Pho

Rada: Warto zacząć wycieczkę albo zaraz po otwarciu (8.30) albo bliżej 11.00, kiedy główny strumień turystów zdąży się już przemieścić dalej. Wtedy zobaczycie więcej, zamiast stać w kolejkach. Kompleks jest zamykany o 15.30, zwiedzanie zajmuje 2-3 godziny. Wstęp kosztuje 500 baht (około 60 zł) i trzeba pamiętać o zakryciu ramion i kolan, żadne szorty nawet przy 30-stopniowym upale nie przejdą. Lekkie spodnie dla panów w rozmiarze słoniowym, jak również damski sarong można kupić przed wejściem od ulicznych sprzedawców za około 100 baht.

Kompleks świątyń Wat Pho znajduje się tuż obok Wielkiego Pałacu Królewskiego. Spacer po nim jest wyjątkowym doświadczeniem, pozwala poczuć klimat tajskiej architektury sakralnej. Świątynie są starsze niż sama stolica Tajlandii, zostały wzniesione pod koniec XVI wieku. Znajduje się w nich ponad 1000 posągów Buddy, najsłynniejszym jest ten Odpoczywającego Buddy o długości 43 i wysokości 15 metrów. Ukazuje Buddę w stanie nirwany. Przykuwającym wzrok elementem są podeszwy jego stóp ozdobione 108 panelami ukazującymi symbole kojarzone z bóstwem, inkrustowane masą perłową.

Poza główną świątynią koniecznie trzeba pospacerować po całym kompleksie, znaleźć pięknie zdobioną bibliotekę i napić się kawy obserwując mnichów, którzy mieszkają w pobliskim klasztorze. Warto przysiąść w cieniu i podziwiać wybrane z blisko 100 znajdujących się w kompleksie pagód, wież w różnych stylach – przypominających kolbę kukurydzy prangi i złote dzwonowate chedi. Wat Pho słynie także z najstarszej szkoły masażu w Tajlandii, którego można spróbować na miejscu.

Za wstęp zapłacicie 100 bahtów, a spragnieni masażu pleców – dodatkowe 500 bahtów za tę przyjemność. Godziny zwiedzania są dłuższe niż w Wielkim Pałacu – kompleks jest otwarty od o 8.00 do 18.30 (sprawdźcie aktualne godziny przed Waszym wyjazdem).

4# Wdrapać się na Wat Arun

Buddyjska świątynia Świtu, czyli Wat Arun, znajduje się na zachodnim brzegu rzeki Menam. Z łatwością można tam dotrzeć miejskim tramwajem wodnym. To jeden z głównym symboli Bangkoku zachwycający imponującymi prangami – wieżami charakterystycznymi dla architektury hinduistycznej i buddyjskiej, popularnymi w dawnym Imperium Khmerów. Wybudowana z XVII wieku i uzupełniona o imponujące prangi inkrustowane kolorową porcelaną za czasów panowania króla Ramy II w XIX wieku. Trzeba wspiąć się wyżej i obejrzeć z bliska architektoniczny majstersztyk i niezwykłe zdobienia. W środku jest nie mniej urokliwie. Buddyjskie ołtarze są bardzo obficie zdobione złotymi dodatkami i kwiatami. Do tego spokój i szczególna atmosfera medytacji we wnętrzu Wat Arun jest warta dłuższego przystanku w tym miejscu.  Zwiedzaliśmy świątynię po południu, kiedy nie była wypełniona turystami. Nie będziecie chcieli stamtąd wyjść.

5# Chłonąć wieczorny klimat Chinatown

Azja w miniaturce. Chinatown wciąga od pierwszej minuty po zachodzie słońca. Jest barwnie, pysznie i gwarno. Uliczki pokrywają się setkami stołów, gdzie serwowane są obłędne owoce morza z grilla. Znajdziecie krewetki, krabiki, homary i wszystkie możliwe muszle. Do wyboru, do koloru. Do tego obowiązkowo sałatka z zielonej papai, która jest podawana w każdej knajpie i garkuchni. Bangkokańskie Chinatown urzeka swoim klimatem. Koniecznie trzeba się tam wybrać tuk tukiem w jeden z wieczorów.

6# Skorzystać z masażu stóp

To jedno z moich większych zaskoczeń w Bangkoku. Co krok, to salon z usługą masażu stóp i łydek. Całość to 2-4 dolary za minimum pół godziny błogiego relaksu w przerwie lub po całodniowym zwiedzaniu. Zdarzyło nam się wpaść do salonu masażu tuż przed północą na Khaosan Road. Są otwarte niemal non stop. Poziom higieny jest naprawdę w porządku, bez obaw można wchodzić z ulicy i oddawać się refleksologii. Testowałam w kilku miejscach i zasada jest ta sama, co przy wyborze knajp – im więcej ludzi w środku, tym większa szansa, że to miejsce warte odwiedzin.

7# Odwiedzić dom szpiega i konesera sztuki

Nie jestem wielką fanką muzeów. Poza tymi, które swoim wnętrzem opowiadają ciekawą historię. Dom Jima Thompsona, Amerykanina zakochanego w Tajlandii, architekta i handlarza jedwabiu, byłego szpiega – taki właśnie jest. Składa się na niego sześć tekowych domów posadowionych w zacienionym ogrodzie nad rzeką. Cztery z nich zostały sprowadzone z tajskich wiosek i przeniesione do rezydencji Thomsona. Całość to kwintesencja tajskiej architektury i sztuki. Spacerując boso po ich wnętrzach przeniesiecie się w czasie do lat 60., kiedy mieszkał tu intrygujący właściciel domu. Zginął równie tajemniczo, jak żył. Pewnego razu udał się na samotną wyprawę po malezyjskiej dżungli, z której nigdy nie wrócił. Do tej pory nie wiadomo, co się z nim stało. Posiadłość Thomsona w spadku przypadła jego córce, która zdecydowała, że powstanie fundacja dla upamiętnienia ojca i jego miłości do Tajlandii.

Zwiedzanie domu odbywa się z przewodnikiem w cenie wstępu w małych grupach. Po odwiedzinach w domu i ogrodzie trwających około godzinę można wypić kawę w przytulnej kawiarence zaraz obok domu i podziwiać posiadłość znad romantycznego stawu naprzeciw.

Nietypowe muzeum – dom szpiega i konesera sztuki Jima Thomsona

8# Kupić jedwabne szale za grosze na Chatuchak Market

Nie pokażę Wam na zdjęciu tychże cudnych szali po 18 zł za sztukę, bo wszystkie 10 rozdałam zaraz po przyjeździe. Zyskały grono dziesięciu wiernych fanek. Na Chatuchak zobaczycie morze stoisk  – od eko mydeł i świetnej jakości bawełnianych koszulek, wachlarzy oraz jedwabnych tekstyliów – po suszone duriany i smażone ośmiorniczki na porcje. Idealne miejsce dla polujących na okazje. Nie ma ba(h)ta, trzeba tam zrobić zakupy!

9# Spędzić wieczór na Khaosan Road

Stolica backpackerów z całego świata. W ciągu dnia wygląda jak zwykła uliczka w turystycznym kurorcie, co mnie zresztą bardzo rozczarowało. Nie dajcie się jednak zwieść – po zmroku ten Kopciuszek zamienia się w prawdziwego imprezowego wampa. Rozkręca się tuż po zmroku, z godziny na godzinę i nie zasypia do bladego świtu. Wszystkie krążące o niej legendy są prawdziwe. Miks setki barów z koncertami na żywo i przegłośną muzyką elektro, straganów serwujących smażone owady, salonów masażu, klubów nocnych i morza rozradowanych imprezowiczów. To wszystko na kilometrowym odcinku. W życiu czegoś takiego nie widziałam i bardzo polecam tego doświadczyć. To coś z kategorii doświadczeń totalnych.

 10# Zjeść pad thaia w dzielnicy Silom i wpaść na drinka do sky baru

Miejsce, które bardzo polecam na naprawdę pysznego pad thaia na bogato znalazłam przed wyjazdem jako polecane na tym blogu – Tealicious.

Mała knajpka w bocznej uliczce obok hotelu Lebua at State Tower (to tam jest słynny sky bar z filmu Kac Bangkok). Ma przyjemny, niewielki taras. Przychodzą do niej lokalsi, co jest rekomendacją samą w sobie. Z karty na przystawkę wybraliśmy sałatkę z zielonej papai a jako danie główne pad thaia z owocami morza i drugiego z kurczakiem, oba są serwowane z dużą ilością dodatków. Były wyborne! Po takiej uczcie już tylko kilka kroków, by rozpocząć wieczór w jednym z najsłynniejszych barów na dachu w hotelu Lebua. Trzeba tylko pamiętać o odpowiednim stroju (obowiązuje raczej elegancki ubiór) i zaopatrzeniu portfela w większą ilość bathów. Jeden drink to koszt około 700 baht (około 80 zł). Miejsce kultowe, więc odwiedzić można, ale raczej na jednego drinka. Kontynuacja wieczoru na Khaosan Road będzie dobrym i optymalnym kosztowo pomysłem ????

Tealicious – dobre miejsce nad pad thaia w bocznej uliczce przy Lebua Tower

Czego nie robić w Bangkoku?

Dzielnica uciech i głośnej muzyki, w której spotkacie ladyboy’ów, kluby z tzw. pingpong show i bazar z podróbkami wielkich marek. Do tego dziesiątki nocnych barów. Weszliśmy do jednego z nich, gdzie nie ma wstępu z aparatem fotograficznym. Po przekroczeniu progu  zobaczyłam salę obitą czerwonymi panelami z aksamitu. Pośrodku niej scena wypełniona rurami po sufit, wokół których wiły się nastoletnie dziewczynki. Nie kobiety, dziewczynki. Naprzeciwko siedział zachodni turysta – skrzyżowanie bohatera filmu Cast Away i potwora z bagien. Jadł makaron wprost z pudełka, popijał whisky i wbijał wzrok w młodociane tancerki.

Po rychłym opuszczeniu klubu przypomniałam sobie o kolejnej tutejszej „atrakcji” – pingpong show. To drugi stopień wtajemniczenia w ramach odwiedzin Patpongu. Panie strzelające piłeczkami wprost… no właśnie wprost stamtąd, panowie na widowni odbijający owe piłeczki paletkami. To na początek. Potem lecą żyletki i myszki wyciągane przez tancerki…też stamtąd. Nie znam osoby, której by się ten oryginalny spektakl podobał. Znam za to wiele, które do dziś na samo wspomnienie dostają torsji.

Przy wyjściu możecie sobie jeszcze kupić tatuaż z rajstopy. Taki wciągany na ramię. Najgorzej w życiu zainwestowane trzy dolary.

Patpong zapamiętam na długo jako obraz kłującej w oczy tandety i ludzkiego upadku. To miejsce na mapie wspomnień oznaczam hasztagiem #onceistoomuch.

Podsumowanie

W tym mieście podobało mi się naprawdę wszystko (no poza Patpongiem). Zakochałam się smakołykach z ulicznych garkuchni, niezwykłej architekturze buddyjskich świątyń, masażach stóp za 2 dolary i klimacie ulic Bangkgoku nocą podczas przejażdżki tuk-tukiem. Nie dziwię się też twórcom Kac Vegas, że na nakręcenie drugiej części przygód czterech spragnionych szaleńczej zabawy facetów wybrali właśnie Bangkok. Tak imprezowej ulicy jak Khaosan Road i takich sky barów jak tu, nie ma chyba nigdzie indziej. Lecąc do Azji pamiętajcie o zrobieniu tu 2-3 dniowego przystanku. Niezapomniane miasto!

1 Comment

  • Marianna
    Posted 11 kwietnia, 2020 12:14 pm 0Likes

    A na deser spróbować lodów podanych w kokosie z posypką z…kukurydzy konserwowej ???????? Nie dość, że pyszne to jeszcze ładnie podane i #instafriendly ????

Zostaw komentarz